SIERPIEŃ Z DC: Gotham

       

          To musiało się stać. ,,Gotham'' musiało znaleźć swoje miejsce na tym blogu i oto jesteśmy tutaj - w miesiącu całkowicie poświęconemu uniwersum DC. Nie mogłam się tej recenzji doczekać, bo brany dziś na tapet serial to jeden z moich ulubieńców. Poprzedni rok pod względem zakończonych produkcji był dla mnie ciężki - najpierw ,,Gotham'', potem niekoniecznie chlubne zamknięcie historii w ,,Grze o Tron''. Powrót do tego bardziej znośnego zakończenia był więc swego rodzaju przyjemnością.

          Zacznijmy jednak od początku, a więc od zabójstwa Marthy i Thomasa Wayne'ów. To właśnie tutaj rozpoczyna się akcja całego serialu, kiedy młody, ambitny pracownik miejscowej policji, Jim Gordon, otacza opieką osieroconego chłopaka - przyszłego Batmana. Świadomość, że Bruce w przyszłości stanie się głównym obrońcą rodzinnego miasta, wcale nie zakłóca odbioru tej historii. Przeciwnie - ukazanie wydarzeń przed ,,pojawieniem się człowieka-nietoperza'' to idealna okazja do zrozumienia pewnych procesów, przeprowadzenia analiz i zastanowienia się nad tym, jak ogromny wpływ poszczególne sytuacje miały na ukształtowanie się Batmana. Prawdziwa gratka dla fanów, co?

          W pierwszej kolejności w oczy rzuca się kontrast, jaki istnieje między oddanym sprawie Jim'em a jego kolegami po fachu. W Gotham nikt nie jest niewinny - nawet gliniarze. To właśnie w tym mieście policjanci są na ty z członkami gangów, zaś układy z mafią sprawiają, że poszczególne śledztwa istnieją tylko w teorii. Wymiar sprawiedliwości jest zepsuty, zaś Jim Gordon - niepoprawny idealista - jako jedyny wierzy w możliwość odbudowania miasta. Między innymi dlatego postać młodego Gordona wybija się na pierwszy plan. Wiele osób zarzuca odtwórcy tej roli - Benowi Mackenzie'mu - że pierwsze odcinki upłynęły pod wpływem drętwej gry aktorskiej. Szczerze? Ja uważam, że cała postać Jima jest po prostu drętwa, ale twórcom dokładnie o to chodziło! Ja się jego dystansem, niezrozumieniem pewnych sytuacji i zmieszaniem zwyczajnie cieszyłam. Może nie jestem pod względem aktorskiego warsztatu zbyt wymagająca, ale.. Jim to jedna z moich ulubionych postaci, szczególnie w późniejszych sezonach, kiedy nawet on musi postawić na szale swoje morale, niebezpiecznie lawirując na granicy prawa i bezprawia - (prawie) zawsze jednak dla wyższego dobra.

          Dobór aktorów wypadł tutaj nadzwyczaj dobrze - zarówno w przypadku starszych, jak i młodszych bohaterów. Chyba nie było postaci, która by mnie do siebie nie przekonała. Na szczególną uwagę niewątpliwie zasługuje jednak Robin Taylor - nie wiem, czy byłabym w stanie wyobrazić sobie lepszego Pingwina niż ten, którego wykreował on. W tej postaci grało mi wszystko - niespecjalnie brutalny, ale cholernie inteligentny, potrafiący się przyczaić, nawet jeżeli czasami działał zbyt impulsywnie. Jego humor trafił do mnie jak nic nigdy w żadnym serialu, zaś swego rodzaju patologiczny urok sprawiał, że czasami kibicowałam właśnie jemu. Dostaliśmy tutaj również ciekawego Człowieka Zagadkę, prawdopodobnie jednego z lepszych Alfredów w historii filmów DC oraz młodego Bruce'a, a także - wisienka na torcie - Jeremiah/Jerome Valeska. Szczególne miejsce w moim sercu ma również Anthony Carrigan, a więc Victor Zsasz. 

          Fabuła bardzo przyzwoicie przeplatała wątki typowo mafijnych przestępstw i zdarzenia związane z obdarzonymi nadnaturalnymi mocami przeciwnikami. Tego typu balans sprawiał, że podczas seansu widz się nie nudził, bo na ekranie nie panowała monotonia. Nie zabrakło głupich scen, uproszczeń, czasami momentów, w których łapałam się za głowę i byłam gotowa zrezygnować, ale.. nie czułam się na siłach, by to zrobić. Nie jestem zwolenniczką produkcji, które posiadają większą ilość sezonów. Dla mnie liczbą optymalną są 3 serie, zaś 5 to takie totalne maksimum, by serial zakończył się względnie dobrze. Tutaj nie brakło ani luk, ani głupich motywów, ani tym bardziej bezmyślnych działań, jednak niewątpliwie była to konsekwencja natłoku bohaterów, których przewinęło się przez serial naprawdę sporo. 

          Twórcy serialu mieszają absurd z powagą, współczesność ze stylem retro, znaną historię Batmana z czymś świeżym, co pozwala spojrzeć na tę postać z dużo szerszej perspektywy. Osobiście uważam to za zabieg bardzo udany. Wracam do ,,Gotham'' niesamowicie chętnie, nawet jeżeli jest ono podręcznikowym przykładem miasta bezprawia. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WRZESIEŃ Z KINGIEM: Smętarz dla zwierzaków (1989)

Alice Broadway - Tusz

Wojciech Kulawski - Syryjska legenda