WRZESIEŃ Z KINGIEM: Misery (1990)

 


        Misery, to kolejna ekranizacja książek Stephena Kinga, która opowiada nam o Paulu Sheldonie, autorze popularnej serii książek związanych z postacią Misery. Kiedy Paul decyduje się zakończyć przygodę z tą konkretną historią i pisze końcowy tom uśmiercając w nim główną bohaterkę swoich powieści. Gotów wydać go i ruszyć ze swoim życiem dalej, w drodze powrotnej do Nowego Jorku trafia na śnieżycę, traci panowanie nad samochodem i ulega poważnemu wypadkowi. Na jego drodze pojawia się Annie, pielęgniarka a jednocześnie fanka jego twórczości. Wyciąga mężczyznę z samochodu i zabiera do swojego domu, by móc udzielić mu pomocy. Paul otrzymując od niej troskliwą opiekę, której potrzebuje zważywszy na fakt, że jest pozbawiony możliwości samodzielnego poruszania się, w ramach wdzięczności dzieli się z nią maszynopisem ostatniej książki o Misery, nieświadom tego, że finał tej historii wzbudzi w Annie zachowania, z którymi nie chciałby mieć nic wspólnego i sprawi, że zacznie ona go zmuszać, do napisania tej książki z całkowicie innym zakończeniem.

        Jest to kolejny film, którego nie jestem w stanie nazwać filmem grozy, ale nie znaczy to, że jest zły. Wręcz przeciwnie, bo "Misery", to jedna z najlepszych ekranizacji twórczości Kinga, do której z przyjemnością wracam wiedząc, że mi się nie znudzi. Jakby mogła? Otrzymujemy przecież doskonały film, który od samego początku trzyma w napięciu i mimo tego, że zna się go na pamięć, potrafi sprawić, że oglądając go zdarzy nam się podskoczyć w fotelu. Drugą zasługą są aktorzy, na których miejscu, nawet jeśli bym chciała, nie jestem w stanie wyobrazić sobie nikogo innego.

        Zacznę od Jamesa Caana, który wcielił się w rolę Paula Sheldona. Swoją rolę moim zdaniem zagrał genialnie. Z głównego bohatera biją rozmaite emocje adekwatne do danej sytuacji, a skupienie jakie wykazywał pisząc kolejne strony swojej książki, było wprost genialne, zważywszy na to, że został do tego zmuszony, przez swoją jakże uroczą "wybawicielkę".  Najlepsze w tym bohaterze jest to, że mimo sukcesu jaki odniósł na wydawniczym rynku, zyskując rzeszę fanów serii o Misery, nie dał się ponieść sławie i pozostał sobą, czyli zwyczajnym, skromnym facetem, który ma plany na kolejne lata swojego życia, nie kręcące się tylko i wyłącznie wokół kariery. 

        Jeżeli chodzi o Kathy Bates, grającą Annie... Wierzcie lub nie, kocham tą kobietę jako aktorkę z kilku, jak nie kilkunastu ról, w których miałam okazję ją widzieć. Jest to aktorka genialna, potrafiąca wyciągnąć ze swojej postaci 101% i dodać coś jeszcze, gdyby widz potrzebował większej dawki emocji, co udowodniła w wielu filmach, czy nawet serialach. Znamy ją przecież z innych ekranizacji Kinga, jak Bastion i Dolores, gdzie również spisała się na medal, oraz chyba doskonale wszystkim znanym serialu, jakim jest American Horror Story. Wracając jednak do tematu, a mianowicie postaci Annie, zmiany jakie w niej zachodziły są wielkim plusem dla tego filmu. W jednej chwili otrzymujemy uroczą kobietę, która stara się sięgnąć do odmętów swojej dobroci, zafascynowana tym, że ma pod swoim dachem ukochanego pisarza, któremu może pomóc dojść do zdrowia, by w kolejnym momencie dała ujść emocjom i pod wpływem jednej chwili przeobrazić się w wariatkę z piekła rodem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. 

        Mogłoby się wydawać, że cała ta historia jest naciągana. Ot co, kobieta traktująca z nabożnością ukochanego autora, ma szczęście w (jego) nieszczęściu, że połamany i mocno poobijany, zakopany samochodem w największych zimowych zaspach, trafia akurat do jej domu. Warto jednak zauważyć, że mowa tu o niewielkiej miejscowości, gdzie jest niewielka liczba mieszkańców, którzy interesują się przede wszystkim czubkiem własnego nosa, czego dowodzi choćby to, że nawet tamtejszy szeryf nie zna skrywanych przez Annie tajemnic z przeszłości. Zapewne gdyby je znał, do całej tej sytuacji by nie doszło, a poszukiwania Paula skończyłyby się zanim Annie nie straciła nad sobą całkowitej kontroli. Ponadto mało to wariatów na świecie? Ludzie są różni, psychofanów nie brakuje, a niektórzy potrafią się posunąć do naprawdę parszywych czynów, kierowani.... Tak właściwie nie wiadomo czym. Chorobą psychiczną? Widzimisię? Skoro więc w realnym świecie nie brak porwań, przemocy, szantaży i morderstw, to niby czemu taka oto fanka pisarza, nie miałaby odwalić podobnej maniany? Co ważne, w filmie wszystko ma ręce i nogi, zostaje nam dokładnie wytłumaczone i wiemy jak to się stało, że Paul po wypadku trafił akurat na nią, a nawet otrzymujemy obraz Annie z przeszłości, uświadamiając sobie, że kobieta ma za uszami więcej, niż męczenie głównego bohatera. 

        Podsumowując, "Misery" jest obowiązkową pozycją dla osób, które wcale nie muszą lubić Kinga. Wystarczy, że chcą obejrzeć naprawdę dobry film, który wzbudza najróżniejsze emocje i wzbudza lekki niepokój, związany z kolejno mijającymi scenami. Montaż, dynamiczna akcja, muzyka, a co ważne, jak wyżej pisałam doskonała gra aktorska, nie pozwalają się nudzić przez te blisko dwie godziny, które naprawdę warto poświęcić, któregoś jesiennego wieczoru, na ten konkretny tytuł. 

        


Komentarze

  1. Nie oglądałam tego filmu, ale mam książkę "Misery" w domu, której nigdy jeszcze nie czytałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam okazję czytać Misery kilka ładnych lat temu, zastanawiałam się nawet czy nie przeczytać jeszcze raz, w ramach Września z Kingiem, ale nie chcę zbytnio powielać tytułów, w ramach filmów i seriali, skoro wybór w twórczości i ekranizacjach jest spory :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

WRZESIEŃ Z KINGIEM: Smętarz dla zwierzaków (1989)

Alice Broadway - Tusz

Wojciech Kulawski - Syryjska legenda