Richelle Mead - W mocy ducha



                    Kolejna część z serii o przygodach dampirki Rose oraz jej przyjaciółki Lissy nie rozczarowała, ale jednocześnie ciężko mówić w tym przypadku o jakichkolwiek fajerwerkach, wszak wiele wydarzeń uważnie śledzący poszczególne rozdziały czytelnik może dość łatwo przewidzieć, co w jakimś stopniu odbiera radość z kartkowania kolejnych stron. Niestety - sam opis tego konkretnego tomu skutecznie nakierowuje odbiorcę na pewien tor, z którego łatwo możemy wywnioskować, że tuż po zakończeniu szkoły Rose będzie borykać się z problemami, których nie rozwiązała podczas pobytu w Rosji, gdzie jej głównym zamiarem było odnalezienie Dymitra i zabicie go, co, jak się okazało już na samym początku, nie zostało zrealizowane w sposób skuteczny. 

                    Rose powróciła do Akademii Świętego Władimira w celu ukończenia szkoły, zdania końcowych egzaminów i odebrania dyplomu, które dawały jej prawo do stania się prawdziwą strażniczką. Kilka pierwszych stron tej części Mead poświęciła właśnie opisowi przygotowań do tego wielkiego dnia oraz samemu przebiegowi egzaminu, w którym - chyba nikt nie jest zaskoczony - Rose poradziła sobie najlepiej ze wszystkich, tym samym dając niezłe widowisko wszystkim zebranym gościom. Moje mieszane uczucia względem tej bohaterki nie mogłyby zatem pozostać bez echa, skoro autorka po raz kolejny daje czytelnikom do zrozumienia, z jak niesamowitą postacią mamy do czynienia i jak ogromnym talentem dysponuje panna Hathaway. Niestety, czytanie po raz kolejny o jej wielkich wyczynach oraz tym, jak świetnie radzi sobie w każdej sytuacji, stało się dla mnie męczące już po pierwszej, góra po drugiej książce. Zawsze doceniałam bohaterki silne, samodzielne i takie, które potrafiły radzić sobie w wielu sytuacjach, jednak posiadały wady, które ładnie uzupełniały się z pozostałymi cechami. Oczywiście Rose również posiada sporą rozbieżność charakteru, jednak Mead ewidentnie przychyla się w kierunku tej pozytywnej strony, gdzie dampirka bryluje swoimi umiejętnościami w walce. Osobiście miałam dość czytania o tym, jak cudownie Rose sobie radzi i z jak ogromnym szacunkiem spoglądają na nią wszyscy dookoła. Chociaż owy egzamin miał zaważyć na jej przyszłym życiu oraz przydziale moroja, nad którym miała sprawować opiekę, nie miałabym nic przeciwko, gdyby przejście toru przeszkód wypadło tym razem średnio, może nawet słabo, w efekcie czego sprawa przydziału do Lissy zostałaby nierozstrzygnięta. 

                    Odebranie dyplomów łączyło się zatem z opuszczeniem murów akademii w stanie Montana; nad tym ubolewam najbardziej. Chociaż poprzednia część obfitowała w wiele opisów rosyjskiej kultury, krajobrazów oraz klimatu panującego na mroźnej Syberii, to jednak nigdy nie przepadałam za sposobem, w jaki Mead przedstawiała kwestie podróży czy zmian otoczenia. Niestety - w tej części mamy tego całkiem sporo, bowiem po opuszczeniu szkoły Rose z przyjaciółmi udała się na królewski dwór, zaś potem w szaleńczą wyprawę, której celem było uzyskanie informacji o możliwości przywrócenia Dymitra do postaci dampira. Mamy zatem Alaskę, Vegas, a na sam koniec ponownie królewski dwór. Mam względem tego mieszane uczucia, jednak staram się przymknąć na to oko - czymś bezsensownym byłoby przecież nieustanne zamknięcie postaci w budynku szkoły, chociaż niewątpliwie autorka od pewnego czasu skutecznie mknęła ku zamknięciu wszystkich kwestii związanych z Akademią, przez co czytelnicy dostawali nieco więcej informacji o samym świecie morojów oraz dampirów, ich hierarchii, sposobie rządzenia i całej masie innych spraw, które często zahaczały o politykę. Do mnie niestety nie trafiło to tak, jak powinno - mam wrażenie, że w tym przypadku pewne wątki, jak chociażby Dymitr pod postacią strzygi, powinny zostać zamknięte już w poprzedniej części. Może nawet ta mogłaby się stać ostatnią? Z całą pewnością wszyscy czuliby niedosyt, gdyby Rose faktycznie go zabiła, po czym wróciła do szkoły i zdała egzaminy, jednak stało się inaczej, w efekcie czego otrzymujemy dość mocno rozwleczoną historię, poruszone kolejne wątki oraz takie, które w żaden sposób nie są interesujące.

                    Nie brakuje również absurdów pokroju grupki nastolatków, którzy włamują się do najlepiej - przynajmniej pozornie - strzeżonego więzienia w świecie morojów, z którego uwalniają jednego z najgroźniejszych przestępców, przeciw któremu sami zeznawali w procesie. Rozumiem zamysł, jednak wydarzenia bezpośrednio związane z Wiktorem skutecznie popsuły w moich oczach obraz Rose, która do tej pory zawsze rezygnowała ze wszystkiego na rzecz morojów, zaś obecnie przeszła swego rodzaju przemianę, w efekcie której jest gotowa zrezygnować ze wszystkiego i zaryzykować, by uzyskać informacje o czymś cholernie niepewnym. Samolubne podejście nijak pasuje do bohaterki, która od samego początku była przedstawiana jako wierna, oddana przyjaciółka i strażniczka, której od dziecka wpajano zasady z serii ,, oni - moroje - są najważniejsi ''. Nie inaczej jest w przypadku Lissy, której, jak wiadomo, nie darzę ogromnymi pokładami sympatii. W tej części to nie uległo zmianie, zważywszy na fakt, że Mead po raz kolejny próbuje nas przekonać o jej dobrym sercu i łagodnym usposobieniu. Niestety, natłok bohaterów, których przybywa jedynie po to, by zaraz potem mogli zginąć, uniemożliwia skupienie się na niegdyś istotnych postaciach - mam wrażenie, że Adrian został sprowadzony jedynie do roli nowego chłopaka Rose, który mógł odwiedzać jej sny i pomagać w kryzysowych sytuacjach, zaś Christian stał się dawnym kochankiem księżniczki Lissy, ubolewającym nad ich rozstaniem i snującym się nieustannie po pałacowych korytarzach. Ubolewam nad tym nieustannie, bowiem im bardziej zagłębiam się w tę serię, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że męscy bohaterowie są dużo ciekawiej skonstruowani i mają do powiedzenia historie dużo ciekawsze niż ich partnerki czy koleżanki. 

                    Jak już wspomniałam - samo zakończenie nie było zaskakujące. Przynajmniej połowicznie - kiedy na jaw wyszły informacje o sposobie na odmianę strzygi, byłam pewna, że to właśnie Lissie przypadnie w udziale uratowanie duszy Dymitra. Nie spodziewałam się jedynie konsekwencji z tym związanych; dawny strażnik stał się nagle oddany jedynie księżniczce, w efekcie czego odrzucił uczucia Rose. To było ciekawe, ale jednocześnie mocno krzywdzące dla postaci, która zrobiła dla niego tak wiele. Oczywiście, to problem potrzebny do dalszego rozwoju akcji, by w kolejnej części ona i Bielikov mogli się na nowo odnaleźć, jednak ja czułam swego rodzaju niesmak związany z tym, że to znowu Lissa została postawiona na piedestale wszystkiego. Najwidoczniej jednak tak już musi być - ku mojemu osobistemu niezadowoleniu.
                    Ta część zdecydowanie nie należy do moich ulubionych - właściwie mam nieodparte wrażenie, że im mniej wydarzeń dzieje się w Akademii, tym mniej podobają mi się rozgrywane wydarzenia. W szkole imienia Świętego Władimira Mead potrafiła stworzyć niezapomniany nastrój, do którego chciało się wracać a od którego nie można było się oderwać, chcąc poznać kolejne linijki tekstu. To jednak zatarło się wraz z opuszczeniem szkoły przez Rose, zaś jej powrót z Rosji był tak niesamowicie krótki, iż nie sposób było się na nowo wczuć. Z jednej strony cieszę się, że czeka na mnie jeszcze jedna część, zaś z drugiej, jak już wspomniałam kilka akapitów wcześniej, nie mogę pozbyć się przekonania, że to właśnie Przysięga Krwi i definitywna śmierć Dymitra mogłyby ładnie zamknąć całą fabułę książki. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WRZESIEŃ Z KINGIEM: Smętarz dla zwierzaków (1989)

Alice Broadway - Tusz

Wojciech Kulawski - Syryjska legenda