Ker Dukey, K. Webster - Skradzione laleczki



Po przeczytaniu naprawdę świetnego "I See You", które wyszło spod pióra Ker Dukey i D.H. Sidebottom, nie mogłam przejść obojętnie obok serii Laleczki, o której w internecie jest naprawdę głośno i która ma naprawdę dobre opinie. Wydawało mi się, że to będzie seria, która przemówi do mnie równie mocno co ostatnia nowość autorki. Nie zliczę jak długo polowałam, by dorwać je z drugiej ręki, zważywszy na to, że nie są już dostępne w internetowych księgarniach, a tom trzeci udało mi się cudem kupić w jakiejś mniej znanej.
"Skradzione laleczki" na półce leżały od grudnia. Czekały cierpliwie na swoją kolej w towarzystwie kolejnych dwóch tomów. W końcu się za nie wzięłam, przekonana po tych wszystkich opiniach o tym, że nie będę w stanie się od nich oderwać. No i tu pojawił się problem. Już pierwszy rozdział sprawił, że poczułam zniesmaczenie, którego nie spodziewałam się po pierwszych stronach. Wplecenie w tę książkę pedofilii skutecznie mnie zniechęciło. I to nie tak, że jestem aż tak wrażliwa, że tego typu fikcja literacka mnie odrzuca, ale najzwyczajniej w świecie nie przemówiło to do mnie tak, jak chociażby dawno czytani "Kaci Hadesa", gdzie również był poruszony taki wątek, ale został przedstawiony w zupełnie inny sposób. To samo tyczy się scen erotycznych. Było brutalnie, momentami niesmacznie. Okej, rozumiem, że w tej książce o to chodzi by nie było słodko, kolorowo i romantycznie, jednak w całokształcie jest to dla mnie na nie.
Główna bohaterka? Niesamowicie mnie denerwowała. Zaczynając od tego, że wyrwała się z rąk oprawcy, pozostawiając z nim swoją młodszą siostrę, a skończywszy na późniejszych latach, gdy już będąc dorosłą kobietą okazała się postacią okrutnie infantylną. Jej emocje, nie były w nawet najmniejszym stopniu autentyczne. Syndrom sztokholmski przekładający się na relacje, obsesja na punkcie swojego oprawcy. Kobieta w ogóle nad sobą nie panuje. To zaledwie początek góry lodowej. Dialogi pozostawiają wiele do życzenia. Fabuła? Również. Jest nic nie warta i odnoszę wrażenie, że autorki w tym przypadku naprawdę postradały rozum serwując coś co miało zaszokować, ale nie dbając o to, by miało w sobie również to coś. Tego czegoś nie było, bo ta książka to jeden wielki cyrk, gdzie nie brak tematu seksu, kiepsko opisanych scen erotycznych, które momentami są naprawdę obrzydliwe, albo wręcz przeciwnie bawią do łez jak chociażby opisy męskości jej partnera. Pozostali bohaterowie, również nie przekonali mnie do siebie niczym. Są puści i nie sposób obdarzyć ich nawet najmniejszą sympatią.
Kolejną sprawą jest to, że nie rozumiem i prawdopodobnie nie zrozumiem tego, dlaczego kobieta, która ma traumę, ma syndrom sztokholmski, na dodatek tracąca nad sobą z łatwością panowanie i potrafiąca myśleć jedynie o seksie w nawet najmniej odpowiednich do tego momentach, stała się świetnym detektywem. I piję tu między innymi do konkretnego fragmentu, który związany jest ze śmiercią bliskich jej osób, po której ona rzecz jasna myśli tylko i wyłącznie o tym, by być przelecianą, a całość opiera się na słabym dialogu. Na pewno musiała zdać testy, na pewno musiała przejść badania psychologiczne. Na pewno była to cholernie długa droga, którą niemożliwym jest by przeszła z tak wielkim bagażem doświadczeń odciskającym się na jej psychice w każdym momencie jej życia.
Reasumując, nie jestem w stanie zrozumieć skąd tak wysoka ocena i tyle dobrych opinii, bo w porównaniu do "I see you" utrzymanego w podobnym klimacie, "Skradzione laleczki" to historia w moim odczuciu słaba, nawet jeśli sama fabuła jest dużo mocniejsza i brutalniejsza, a lubię od czasu do czasu sięgnąć po książki, które mają w sobie trochę chorej fabuły. Jest to książka skupiająca się na patologii, wulgarności i naprawdę mocnych, być może dla mnie za mocnych, erotycznych scenach. Napisana językiem, który do mnie nie przemówił, poprowadzona pod względem psychologicznego wątku w sposób, który mnie nie przekonał, bohaterowie również mnie nie urzekli. Momentami zalatywała mi tymi książkami, które jedni kochają inni ich nienawidzą, jak między innymi Grey. Chociaż nawet Grey w tym układzie dla mnie był lepszy, choć za nim też finalnie nie przepadam.
Nie powiem, że nie było potencjału, bo był i mogła z tego wyjść naprawdę fajna historia, ale wydaje mi się, że autorki tego potencjału w pełni nie wykorzystały... Nie wiem czy sięgnę po kolejne tomy. Być może kiedyś, bo czekają na swoją kolej. Chwilowo jednak muszę sięgnąć po to, co przemawia do mnie bardziej, a od tego typu książek, chyba na jakiś czas odpocznę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

WRZESIEŃ Z KINGIEM: Smętarz dla zwierzaków (1989)

Alice Broadway - Tusz

Wojciech Kulawski - Syryjska legenda